Drużynowy bieg na 42,192 km w odwołanym maratonie
Marketing i PRPrzed nami kolejny bieg z cyklu Korona Maratonów PKO Banku Polskiego. 21. kwietnia Maciej Kurzajewski wystartuje w Londynie. A my mamy dla was ciekawą relację naszych biegaczy Mariusza Dąbrowskiego i Adama Romana z wyjazdu do Tel Awiwu.
Przypomnijmy, że minister zdrowia Izraela przełożył o tydzień oficjalny bieg na dystansie 42,192 km, z powodu zbyt wysokiej temperatury. Nasi zawodnicy postanowili jednak stawić czoła przeciwnościom i samodzielnie zorganizować bieg.
Mariusz Dąbrowski: Piątek, 15 marca 2013 roku, dzień startu. Pobudka ok. godziny 2:00 (1:00 czasu polskiego). Z hotelu wychodzimy o godzinie 3:10, po niespełna 2-3 godzinach snu.
Adam Roman: Pobudkę przed maratonem ustaliliśmy na 2:00, więc doszedłem do wniosku, że nie ma sensu nawet kłaść się spać. Na twarzach wszystkich malowało się skupienie. Wiedzieliśmy, że zadanie, które postanowiliśmy zrealizować, nie będzie łatwe.
Mariusz: Nasz cel, to przebiec pełny dystans maratonu, mimo, że oficjalny bieg tego dnia został odwołany. Pierwszą połowę pokonamy samodzielnie wyznaczoną trasą wzdłuż brzegu Morza Śródziemnego, a drugą zaliczymy startując w oficjalnym półmaratonie, którego start przewidziany był na godzinę 6:00.
Adam: Tak wczesna pora, brak snu i panująca temperatura w każdym momencie mogły pokrzyżować nam szyki. O 3:45 docieramy w miejsce oficjalnego startu. Ku mojemu zdziwieniu oprócz nas jest jeszcze około 40 osób. Wszyscy w skupieniu rozgrzewamy się przed biegiem. Wybija 3:55, już tylko 5 minut! Jeden z zawodników śpiewa hymn. Mam poczucie surrealizmu - w środku nocy stoję na ulicy w grupce kilkudziesięciu osób z różnych zakątków świata by rozpocząć maraton, którego zakazał minister zdrowia…
Mariusz: Temperatura przed startem - dwadzieścia kilka stopni Celsjusza. Bezwietrznie. Na 10:00 zapowiadano 35 stopni. Oj, będzie ciężko! Stajemy na linii startu wstrzymując tym samym otwarty jeszcze ruch uliczny i zaczynamy odliczanie: 10!, 9!, 8!... 3!, 2!, 1! START! Punktualnie o godzinie 4:00 rozpoczynamy bieg.
Adam: Wiedziałem, że nic nie jest w stanie nas zatrzymać. Pierwsze 21 km mieliśmy przebiec czterokrotnie pokonując 5 km odcinek nadmorskiego deptaka. Pogoda przyjemna, teren równy to też Maciek, do którego postanowiliśmy dopasować tempo, sam je podkręca. Piękne widoki oraz towarzystwo młodzieży, która tej właśnie nocy rozpoczęła ferie dodają nam energii.
Mariusz: Gdzieniegdzie ostatni klienci opuszczają nocne kluby lub odpoczywają na nadmorskich ławkach. A my... biegniemy, spokojnym, równym tempem zaliczając kilometr za kilometrem i oszczędzając siły na drugą, trudniejszą część biegu. Samopoczucie bardzo dobre, praktycznie brak oznak jakiegokolwiek zmęczenia. W Tel Awiwie budzi się dzień. Jadąc do Izraela nawet nie liczyłem na to, że będę miał okazję pobiec maraton brzegiem Morza Śródziemnego o wschodzie słońca.
Adam: Podczas ostatniego nawrotu lekko zmodyfikowaliśmy trasę i niestety zgubiłem chłopaków. Przed samą linią startową spotkałem Maćka i Mariusza. Jest! Drużyna znów razem! Tylko Jacka nie mogłem zlokalizować.
Mariusz: Brakujące do pełnego półmaratonu 1,097 km nabiegamy w pobliżu linii startu, po czym wchodzimy do stref startowych. Idealnie trafiliśmy z czasem, na sygnał rozpoczęcia oficjalnego półmaratonu czekamy 15-20 sekund. Samopoczucie przed drugą połową dystansu wyśmienite. Mimo, że w nogach mam już przebiegnięty dystans półmaratonu, nie czuję zmęczenia. Temperatura już sporo wyższa, ale jeszcze specjalnie nie przeszkadzała. Nic nie zapowiada tego, co miało wydarzyć się już za kilka minut…
Adam: Przybijamy piątkę i rozpoczynamy drugą, jak się okazało morderczo trudną, część tego maratonu. Zgodnie z założeniami postanowiłem z Mariuszem przyspieszyć. Złapałem się w swoją własną pułapkę, zawsze, kiedy widzę start i tę masę ludzi czuję się Haile Gebre Selasie i pędzę jak oszalały za czołówką. Tu nie było inaczej. Na szczęście Mariusz przypomniał mi, że takie nierozważne przyspieszenie może się fatalnie odbić na 30-40 kilometrze. Długi, ponad kilometrowy podbieg i już nie mam ochoty gonić czołówki. Wkrada się konsternacja: „przecież trasa miała być płaska!”.
Mariusz: Lekko odpuszczamy i czekamy na wypłaszczenie. Czekamy, czekamy... tempo coraz bardziej spada, puls rośnie, nogi robią się cięższe, a końca podbiegu jak nie było, tak nie ma. Jeszcze tylko chwila, oby do zakrętu, może za nim będzie już lepiej. Nie było. Pamiętam, że to pierwsze wzniesienie strasznie mnie zabolało, w ustach całkowicie zaschło i nie mogłem już doczekać się punktu nawadniania. Ta męka trwała jakieś 1,5 km.
Adam: Przy punkcie z wodą zabieram biegiem z lady dwie pełne butelki wody. Jedną wylewam na siebie drugą wypijam równie szybko. Porozumiewawcza wymiana spojrzeń z Mariuszem i już wiemy, że nie będziemy trzymać założonego tempa w tym biegu.
Mariusz: Wziąłem całą butelkę, którą wypiłem dosłownie w kilka chwil. Korzystam też z pierwszego żelu energetycznego. Jest lepiej. Trasa zaczyna opadać, już nie chce się pić, odzyskujemy trochę sił i zaczynamy przyspieszać. Niestety nie na długo, bo pojawia się kolejny podbieg. Co jest? Długo tak jeszcze będzie? Gdzie jest ta płaska trasa, której się spodziewaliśmy? Nie ma!
Adam: Walczymy o przetrwanie. Hasłem promocyjnym maratonu w Tel-Avivie było „Non-stop Party” i nie były to czcze słowa na każdym większym skrzyżowaniu można zobaczyć DJ’a lub zespół grający na żywo i roztańczonych mieszkańców. Widok tym bardziej zdumiewający, że jest 7 rano w piątek! Och może kiedyś tak będzie wyglądał Maraton Warszawski…
Mariusz: Siły coraz bardziej opadają. Czegoś takiego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Czuję się tak, jakby żołądek przykleił mi się do kręgosłupa. Oddychanie robi się coraz trudniejsze, a do mety zostało jeszcze... no właśnie, ile jeszcze zostało? Ciągle wypatrujemy tylko kolejnego i kolejnego punktu nawadniania. A niekończące się podbiegi i zbiegi coraz bardziej dają się we znaki. Tempo waha się między 4:40, a 5:40 min/km.
Adam: Mijając 10km oficjalnego biegu (a u nas magiczną 30-tkę) już bardzo mocno go czuję. Nie jestem w stanie sprecyzować skąd pochodzi ból, bo dociera on z każdego centymetra moich nóg. Na szczęście głowa pracuje jeszcze całkiem sprawnie, analizuję tempo, dbam o technikę. Nadchodzi 35 kilometr i jest już bardzo źle. Łzy cisną się do oczu i to pytanie, „Po co ja to robię?”, przecież mogę w każdej chwili wejść do przydrożnej kafejki, zamówić colę i odpocząć. Te pytania pojawiają się podczas każdego maratonu. Są permanentną częścią tego sportu. Biegnę dalej!
Mariusz: Na zbiegach udaje się trochę przyspieszyć, ale każdy kolejny podbieg strasznie boli. Zastanawiam się, co się stało? Czy tak ciężkie nogi i tak mocne wycieńczenie to efekt wczorajszego zbyt długiego spaceru? Przecież do tego startu byłem naprawdę dobrze przygotowany. Wszystkie treningi wskazywały, że jestem niemal w życiowej formie. Może to przez brak snu? A może to efekt połączenia tak wysokiej temperatury i tych ciągłych, niekończących się podbiegów?...
Adam: Patrzę na Mariusza, jest dobrze! Właśnie przebiliśmy mityczną „ścianę biegową” w pył. Ostatnie 3 km są proste, wzdłuż morza. Pozdrawiam uśmiechniętych kibiców, przybijam piątki, to jest jak runda honorowa! Nagroda za dobrze wykonaną pracę.
Mariusz: O żadnej mocniejszej końcówce nie ma mowy. Wygrywa rozsądek. Ostatnie 2-3 km już płaskie, a nawet lekko „z górki". To pozwala trochę odpocząć i wpaść na metę z uśmiechem na twarzy.
Adam: Pierwsza połowa maratonu zajęła nam ok. 2 godziny, druga - godzinę i 51 minut. Jacek dobiega tuż po nas z czasem godzina 57 minut i w ogóle nie wygląda na zmęczonego, skąd on bierze takie pokłady energii? Maciek kończy bieg z czasem 2 godziny 14 minut. Drużyna w komplecie! Teraz to, co jest najpiękniejsze w bieganiu! Butelka wody, uśmiechy na twarzach i wymiana wrażeń.
Mariusz: Po przekroczeniu mety dopada mnie silny ból i dreszcze. Mimo wysokiej już temperatury powietrza, jest mi strasznie zimno. Wszystkie te objawy mijają na szczęście po mniej więcej pół godzinie.
Adam: Dla nas była to niesamowita przygoda i możliwość wzięcia udziału w tak szalonym przedsięwzięciu jak drużynowy bieg maratoński w odwołanym maratonie.
Mariusz: Wyjazd na maraton do Tel Awiwu miał być dla nas prawdziwą przygodą. I taki był! Co czułem po biegu? Pozwólcie, że zacytuję kolegę, z którym zaczynałem swoją przygodę z bieganiem: „(…) przypomniałem sobie te wszystkie chwile, gdy w mrozie, w deszczu, przy przenikliwym wietrze, kończyłem kolejne treningi prowadzące mnie do celu. Zadreptane stopy po 28 kilometrach wycieczki biegowej i palące płuca po kilkunastu kilometrach WB2. Dziś czułem się jak zwycięzca, bo wiem, że ta praca przyniosła rezultaty. (...) Dziś jest moja chwila! DZIŚ SPEŁNIŁEM SWOJE MARZENIE!"
Adam: Pozostały wspaniałe wspomnienia i jak zawsze to samo pytanie „Gdzie pobiec teraz?” Ja już znam odpowiedź!
18.04.2013 10:02 | Pawel W
Świetny tekst! Pełen dramatyzmu jak relacja z pola walki, i jak widzę tak właśnie było na trasie. Trochę to może zrazić chcących spróbować maratonów ;-) , ale kto próbował ten wie, że satysfakcja po biegu wynagradza wszystko! Tutaj warunki były naprawdę ekstremalne... Pozdrawiam kolegów i do zobaczenia na trasie w Krakowie!