2013.08.22 | Tomasz Górnicki

Jak kartą o ścianę

Technologia i nowinki

Sprzedaż smartfonów w Polsce osiąga zawrotne tempo, ludzie mają coraz łatwiejszy dostęp do Internetu, a bankowość mobilna zbiera żniwo. Z takim wyobrażeniem napawającym dumą i nadzieją na nowy, bardziej dostępny i technologicznie zaawansowany świat, wchodzę do sieciowego sklepu spożywczego na warszawskim Mokotowie. W dość bogatej dzielnicy z najdroższą ziemią w Polsce nikogo nie dziwi zarówno duży wybór luksusowych produktów oraz wysokie ceny, jak i symbol płatności kartą na drzwiach wejściowych. Ciesząc się, że idziemy z duchem czasu, wybieram niezbędne produkty z listy zakupów, a następnie podchodzę żwawym krokiem do kasy. Dużej kolejki nie ma, bo aż trzy są czynne. Wykładając zakupy z koszyka na taśmę, mimowolnie spoglądam na kasjerki. Podświadomie przychodzą mi na myśl komedie Stanisława Barei – to chyba przez te uniformy i specyficzny wyraz twarzy każdej z kobiet, nie pozostawiający złudzeń, że zakłócam ich spokój, przeszkadzając w beznamiętnym patrzeniu w sufit. Po chwili oczekiwania aż osoba przede mną zapakuje zakupione produkty do siatki, nadchodzi moja kolej.

Pani około 50-tki zwinnie skanuje kody produktów, bardzo dokładnie gładząc za każdym razem ręką kod kreskowy. Wreszcie, niemalże jak wyrok, słyszę sumę końcową – co bym tutaj nie kupił, zawsze wychodzi ponad 50 zł. Podobnie jest i tym razem, na rachunku 52 złote z groszami, choć w koszyku prawie pusto.

Z przyzwyczajenia przed wykonaniem płatności dyskretnie sprawdzam acquirer’a, aby się upewnić, czy mogę zapłacić IKO. Niestety to nie eService, nie ma szans na IKO. Podaję więc banknot 100 zł. Kasjerka znacząco przewraca oczami i głośno informuje pozostałe osoby w sklepie: „Znowu stówa… Która ma rozmienić?” Niestety wszyscy milkną, a ja czuję się jakbym zamiast zapłacić, uciekł z kradzionym towarem. Chcąc ratować niewinną kasjerkę z opresji, proponuję płatność kartą. W odpowiedzi wszyscy, będący akurat w sklepie, słyszymy głośne: „Mam kartę!” Tym razem ja robię duże oczy. Z innej kasy jak echo dochodzi głos: „Czekaj, ja byłam pierwsza!” Okazuje się, że terminale, podobnie jak kasy są trzy, ale nie mogą działać niezależnie… Czekam więc na swoją kolej, aż w innej kasie zostanie zakończona płatność. Czuję się trochę, jakbym nagle cofnął się w czasie. Na tym moje zdziwienie się nie kończy. Zanim nastąpi autoryzacja transakcji, Pani wyjmuje spod kasy długopis i szkolny zeszyt w kratkę. Pod gąszczem zapisanych ręcznie kolumn dopisuje moją kwotę i od razu sumuje (dodawanie pod kreską) z poprzednią kwotą. Archaiczny proces prawdopodobnie wynika z faktu, że kasy działają niezależnie od terminali i nie są w stanie zliczyć salda płatności kartami. Zdziwiony wychodzę ze sklepu, nie myśląc już o wysokiej kwocie, jaką zapłaciłem, ale o tym, jak przebiegała płatność. Swoją drogą może to i dobry sposób na odwrócenie uwagi klientów od wysokich cen. I tak miałem dużo szczęścia, płacąc wysoki rachunek -  z niechcianym banknotem z wizerunkiem króla Jagiełły, wyszedł bym ze sklepu bez zakupów, bo przy samej kasie wisiała kartka „płatność kartą powyżej 10 zł”.

Moim zdaniem tego typu problemy wynikają głównie z mentalności właścicieli sklepów, którzy będąc krótkowzroczni, nie dostrzegają, że odstraszają tym swoich potencjalnych klientów. Pomimo szybkiego rozwoju technologii i co za tym idzie różnych możliwości płatności są miejsca, gdzie czas zatrzymał się kilka lub kilkanaście lat temu. Właściciele sklepów i ich obsługa często nie dbają o klienta. Najbardziej oporny na zmiany wydaje się czynnik ludzki, którego negatywny wpływ będzie jednak sukcesywnie malał wraz z postępującą edukacją informatyczną społeczeństwa polskiego, która do tej pory jest na wyjątkowo niskim poziomie. Liczę jednak, że doczekam dnia, w którym moja prośba o płatność inną niż gotówką, nie będzie wywoływała rumieńców na twarzy kasjerki.